Nadszedł poniedziałek. Jak ustaliliśmy wcześniej, to w
tym dniu nareszcie mieli się poznać rodzice Michała z moim tatą i siostrą.
Trochę się denerwowałam. Miałam nadzieję, że się polubią i dogadają. Kubiak
mnie uspokajał, ale to jak zwykle niewiele dawało. Natomiast Daniel mi
dokuczał, nic nowego.
- No nie maż się – zaśmiał się Ciemny. Zgromiłam go
spojrzeniem.
- Zobaczymy, jak twoi rodzice będą poznawać rodziców
Wioli – warknęłam.
- Ej, a czemu oni mają się poznawać? – udawał głupiego.
Wywróciłam oczami, co zrobił i Kubi.
- Przecież my wiemy, że albo jesteście razem, albo lada
dzień będziecie – powiedziałam.
- Macie bujne wyobraźnie – pokręcił głową.
- Dobra, dobra. Ja z Blanką też nie mieliśmy być razem –
dodał mój narzeczony.
- No a patrz jak się porobiło. Parę spotkań i wróciłam z
brzuchem!
- Nie marudź – przyjmujący poczochrał moje włosy, za co
uderzyłam jego zdrową rękę.
- Chcesz mi jeszcze drugą złamać? – jęknął.
- Tak. Wtedy będziesz trzymał łapy przy sobie –
mruknęłam, poprawiając niesforną grzywkę. Powinna się układać na bok, bo jest
dość długa. Jednak ona nie rozumiała mojej wizji.
- Okrutna jesteś –
pokręcił głową.
Usłyszeliśmy dźwięk naciskanej klamki. Po chwili ujrzałam twarze państwa Kubiaków. Przywitałam się z nimi i przedstawiłam im Daniela.
Usłyszeliśmy dźwięk naciskanej klamki. Po chwili ujrzałam twarze państwa Kubiaków. Przywitałam się z nimi i przedstawiłam im Daniela.
- Michał, ty to w ogóle o swoją narzeczoną nie dbasz! –
oburzyła się pani Maria. – Nie tak cię wychowałam.
- Mamo – jęknął.
- Proszę być spokojną – wtrąciłam. – Misiek się mną
zajmuje jak należy.
- No nie wiem – skrzywiła się. – Przywiozłam ci świeże
owoce, prosto z mojego ogródka.
- Dziękuje, nie trzeba było.
- Trzeba, trzeba. Musisz się dobrze odżywiać, a owoce to
samo zdrowie.
Pani Maria była strasznie ciepłą osobą, ale ta jej troska
przerażała mnie bardziej niż ta Michała. Nawet on się śmiał pod nosem. Zabiję
go potem. Nie chcę żeby jego rodzice widzieli śmierć syna.
- Dzień dobry – przywitał się mój tata, wchodząc do
środka. Przełknęłam ślinę. Kubi ścisnął moją dłoń i puścił mi oczko. Chyba
chciał mnie w ten sposób wesprzeć. Czemu on się do cholery nigdy nie
denerwuje?!
- Nareszcie możemy się poznać – zaśmiał się pan Jarek. –
Jarosław Kubiak.
- Miło mi, Karol Kamiński – panowie uścisnęli sobie
dłonie z uśmiechem. Następnie mój tata zapoznał się z panią Marysią.
- A gdzie Olga? – spytałam, bo nie zauważyłam nigdzie
mojej małej kopii.
- Poszła z Wiolą do bufetu, zaraz będą – wyjaśnił.
- Właśnie, mamo, nasza Wiolka też tu jest – powiedział
Michał. Chyba chciał tym wkopać mojego kuzyna. Brawo, Misiu!
- Oj przecież wiem – kobieta machnęła ręką. No, tym to
nas zagięła, a Ciemny posłał nam triumfalny uśmieszek.
Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły i rodzice
dogadywali się świetnie. Uff, chociaż tyle. To by była niezła atrakcja jakbym z
tego stresu znowu zaczęła przedwcześnie rodzić. Odpukać oczywiście!
- Jak się czujesz w ogóle, Blaneczko? – zapytała
stroskana kobieta.
- Dziękuję, dobrze – uśmiechnęłam się. – Najchętniej bym
już wyszła.
- Do tego nie prędko, kotek – odparł Michał. Westchnęłam
zrezygnowana.
- Czyli ile tu jeszcze spędzisz?
- Pewnie jeszcze ponad tydzień – wyjaśniłam. – A potem
będę leżeć w domu, bo Michał mi się ruszyć nie pozwoli.
- A może przyjechalibyście do Wałcza? – zaproponowała
kobieta. – Ja i tak całymi dniami nie mam co robić, a tak przynajmniej bym
miała dla kogo gotować. Taka zmiana klimatu dobrze ci zrobi, kochana.
- Co ty na to? – dodał pan Jarosław. Spojrzałam na
Michała. Po chwili już oboje wiedzieliśmy, co chcemy.
- Myślę, że to dobry pomysł – powiedział Kubi, splatając
swoją dłoń z moją.
- Tylko najpierw lekarz musi mi pozwolić na wypis. No i
nie wiem, czy pozwoli mi tyle godzin spędzić w samochodzie, czy pociągu…
- To polecimy samolotem – wyszczerzył się Kubi.
- O tak, to dobry pomysł – poparła syna pani Kubiak.
- A jak będziecie wracać, to możecie trochę spędzić w
Wieluniu – zaproponował tata.
- To mini wakacje nam się szykują – zaśmiałam się.
- Tobie tak, ja za jakiś czas muszę zacząć w końcu coś
robić żeby mi się kości nie zastały, bo potem do siatki nie doskoczę – stwierdził
Misiek.
- Już ci zaczął brzuszek rosnąć – wyszczerzyłam się.
- Jak zwykle milutka – mruknął.
- A co ze ślubem? Ustaliliście już coś może?
- Ślub będzie w Wieluniu – powiedział za mnie Misiek. –
Kościelny.
- O rany, czyżby Blanka nawróciła naszego Michałka? –
zaśmiał się pan Kubiak.
- Nie, aż tak nie jest – stwierdził. – Ale skoro Blanka
chce taki ślub, to ja chcę spełnić jej marzenie.
Popatrzył na mnie i puścił mi oczko. Podniosłam się i
pocałowałam go w policzek i wtuliłam w jego bok.
- Jesteście naprawdę uroczy – pani Maria była strasznie
wzruszona nami. No cóż, czasami bywamy słodcy. Wtedy, kiedy sobie nie
dogryzamy.
- Nie mam pojęcia, kiedy moja córka tak dorosła – tata
pokręcił głową.
- Najwyższa pora, wujku – Daniel poklepał go po ramieniu.
No tak, zarówno ja, jak i Michał byliśmy sensacją w
naszych rodzinach. Dwójka ludzi, którzy nie zamierzali się wiązać na stałe,
nagle są w związku, potem wiadomość o ciąży i jeszcze do tego ślub. Tyle
nowości w ciągu jednego roku, to ciut dużo rewelacji.
Tata z Olgą i Danielem wrócili do domu. Wiola została, bo
z racji zdanej matury (znaczy wyników jeszcze nie miała) miała już wakacje.
Mama Michała także była w Żorach i codziennie przynosiła mi domowe obiady.
Czasami porcje były kosmiczne nawet dla mnie, a ja jadłam w ostatnich
miesiącach nie jak a dwóch, ale jak za całą drużynę siatkarską. Na szczęście
Michał pomagał mi zjeść tego, czego sama nie dawałam rady. Nudziło mi się coraz
bardziej. Tak długo w szpitalu jeszcze nie byłam. Jakoś przeżyłam ten tydzień,
ale kolejne dni dłużyły mi się niemiłosiernie. W dodatku te upały… w sali, ani
w całym budynku nie było klimatyzacji. Jak na złość byłam od południowej
strony, więc Słońce tak grzało, że otwarte okno nie pomagało przy takiej
temperaturze i prędkości wiatru 0 km/h. Kubi przyniósł mi wiatrak, ale niewiele
dawał.
- Blanka, może ja jednak pogadam z tym lekarzem. Przecież
ty się tu ugotujesz! – denerwował się Michał.
- Szpital jest pełny. Wakacje się zbliżają, więc coraz
więcej wypadków. Daj spokój – wywróciłam oczami.
- W dupie to mam. Nie po to płacę podatki żeby teraz
patrzeć jak się męczysz –warknął.
- Lepiej się przydaj na coś i przynieś mi wodę –
mruknęłam. Niechętnie wstał i poszedł. Wiedziałam, ze on wolał siedzieć i
narzekać na służbę zdrowia. Skoro nie umierałam, to znaczy, że było okej. Fakt,
że temperatura, którą ja odczuwałam była na bank większa, niż ta którą odczuwał
Misiek, ale co ja poradzę?
- Proszę – postawił przede mną po chwili butelkę z wodą.
Podziękowałam uśmiechem i upiłam spory łyk. Przyniosło jedynie kilkusekundowe
ukojenie.
- Jak się czujesz? – spytał już spokojniejszym tonem.
- W porządku. Mówiłam – wywróciłam oczami. No dobra, może
mu delikatnie kłamałam, ale to dla mojego, jak i jego własnego dobra.
W tym momencie przyszła pani Maria. No tak, pora obiadu.
Z uśmiechem podała mi plastikowe opakowanie z gorącym daniem. Ekstra, nie ma
nic lepszego, niż przed chwilą ugotowana zupa, gdy na dworze jest skwar, jak na
Saharze. Ale przecież nie odmówię, bo ta kobieta jest zdolna egzorcystę wezwać.
Naprawdę ją lubię, ale jak widzę ją z obiadkiem dla mnie, to coś mi się dzieje.
- Michał mówił, że lubisz ogórkową, więc proszę.
Smacznego – uśmiechnęła się i przysunęła sobie krzesło koło mojego łóżka.
Spojrzałam na Kubiego żeby jakoś mnie uratował. Chyba skumał.
- Ale przed chwilą był obiad szpitalny – rzucił. – Więc
nie musi jeść wszystkiego.
- Głupoty gadasz – ochrzaniła go. – To szpitalne
jedzenie, to żadnych wartości nie ma. Dziwić się, że tu chorzy ludzie są.
Westchnęłam cicho. Wzięłam łyżkę i powoli jadłam.
Musiałam dmuchać, bo było gorące. Gdy kończyłam, to pani Marysia już poszła,
więc nie widziała, ze nie zjadłam wszystkiego. Odłożyłam talerz.
- Masakra, pęknę tu zaraz – mruknęłam, kładąc się. Pot
się ze mnie lał strumieniami. Przy takiej temperaturze nie ma się ochoty na
jedzenie, a tym bardziej na gorące potrawy.
- Źle wyglądasz – spojrzał troskliwie na mnie.
- Cholera, niedobrze mi – zakryłam usta ręką i
najszybciej jak mogłam poszłam do łazienki. Na szczęście zdążyłam dolecieć do toalety
i tam zwymiotowałam. Słabo się coś czułam. Gdy wyszłam z łazienki, to na
korytarzu czekał Michał. Rozmawiał z lekarzem.
- I jak? – podeszli do mnie.
- Już okej – odparłam cicho.
- Czemu pani nie mówi, że się gorzej czuje? – doktor
zapytał z pretensją w głosie.
- Bo nie jest źle przecież – zaprzeczyłam. Chciałam
wrócić do Sali, ale chwilowo zrobiło mi się słabo, ale Michał mnie przytrzymał
żebym nie upadła.
- Miałem jutro zlecić badania, ale trzeba jednak zrobić
to dziś. Zaraz podeśle pielęgniarkę z wózkiem – oznajmił, a ja na tą chwilę
wróciłam do Sali. Misiek ciągle mnie asekurował.
- Okej? – spytał, odgarniając mi grzywkę z twarzy, gdy
usiedliśmy na łóżku.
- Nie – mruknęłam, wtulając się w niego. – Przepraszam,
ze nie mówiłam. Fatalnie się dziś czuję.
- Eh, co ja z tobą
mam – pocałował mnie w czubek głowy.
Pielęgniarka przyszła po chwili. Kubiak pomógł mi usiąść na wózku i obiecał tu zaczekać na czas badań. Znowu ta pieprzona igła. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić, ze mnie kują co chwilę. Do tego jeszcze USG i jakieś inne, których nazwy nie potrafię powtórzyć. Zeszło mi chyba trochę, bo gdy wróciłam do Sali, to były tam już moje przyjaciółki, a one przychodziły zawsze po zajęciach.
Pielęgniarka przyszła po chwili. Kubiak pomógł mi usiąść na wózku i obiecał tu zaczekać na czas badań. Znowu ta pieprzona igła. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić, ze mnie kują co chwilę. Do tego jeszcze USG i jakieś inne, których nazwy nie potrafię powtórzyć. Zeszło mi chyba trochę, bo gdy wróciłam do Sali, to były tam już moje przyjaciółki, a one przychodziły zawsze po zajęciach.
- Żyję – oznajmiłam, gdy cała trójka zaczęła mnie
wypytywać.
- Tyle to widzimy – mruknęła Sylwia.
- Dalej mi kuźwa niedobrze – westchnęłam, kładąc się i
przymykając oczy. Poczułam męską dłoń, która gładzi mnie po głowie.
- W tym szpitalu, to cię w ogóle nie leczą – powiedziała
niezadowolona Daga.
- Bo ja nie jestem chora – wyjaśniłam. – Ciąża to nie
choroba, rany.
- No to w tym szpitalu w ogóle ci nie pomagają. Lepiej? –
mruknęła.
- Lepiej – uśmiechnęłam się lekko. Zaczęłam sobie
delikatnie masować podbrzusze, bo zaczął mnie trochę pobolewać.
- Pola harcuje? – zaśmiał się Michał, zauważając moją
czynność. Mruknęłam tylko ‘’yhym’’, bo wiedziałam, że i tak tego nie sprawdzi.
- Kubiak, jak ty dziecko wychowujesz, że takie
niegrzeczne? – droczyła się Woźniak.
- Przepraszam bardzo, ale na razie to matka ją wychowuje
– obronił się.
- Najlepiej zwalić na mnie, co za problem – wzruszyłam
ramionami. Oj, chyba naprawdę ze mną kiepsko, skoro mu się nie odgryzłam.
Skrzywiłam się nagle, bo poczułam skurcz. O nie, jeśli znowu ma być powtórka z
rozrywki, to ja dziękuję.
- Co się dzieje? – przestraszyli się.
- Nic, nic. Już przeszło – odetchnęłam po chwili.
Moje przyjaciółki nie chciały mnie zbytnio męczyć, więc
nie siedziały długo. Kubi za to dzielnie trzymał się dalej. Siedział obok i
głaskał mnie po głowie. Ja dalej masowałam sobie podbrzusze, bo ból nie
ustępował.
- Boli cię – stwierdził nagle. – Czemu nie mówisz?
- A co to da? – mruknęłam. – To mnie boli, a nie ciebie.
Dam sobie radę.
- Blanka, serio wolałbym żebym to ja tu leżał – spojrzał
na mnie troskliwie. – Mój ból ręki na pewno jest pikusiem przy tym jak ty się
ostatnio czujesz.
- Pewnie tak – westchnęłam.
W końcu przyszedł lekarz. Zbadał mnie na początek.
Zaniepokoił go mój ból podbrzusza. Miałam nadzieję, że nie zwiastuje to
kolejnej przedwczesnej akcji porodowej.
- Jak wyniki? – spytałam.
- Nie poprawiły się – westchnął. – Kroplówki wzmacniające
wcale nie spełniają funkcji w pani wypadku.
- To po co mam tu tkwić? – mruknęłam. – Bez sensu.
- Blanka – upomniał mnie Michał.
- Z jednej strony ma pani rację, ale wolę panią zostawić
jeszcze na obserwacji. Być może to przez pogodę i niskie ciśnienie. Większość
naszych pacjentek to odczuwa.
- Zapowiadają jakiś deszcz, czy coś? – spytałam z
nadzieją.
- Burze w nocy, więc będzie chłodniej – uśmiechnął się, a
ja wzdrygnęłam. Po prostu super. Nie dość, ze się źle czuję, to jeszcze w nocy,
kiedy będę sama, to ma być jakiś Armagedon na zewnątrz, czego się panicznie
boję od małego. W ostatnim czasie zawsze w takich chwilach miałam Kubiego przy
boku. Pamiętam jak w Spale rok temu przychodził do mojego pokoju żeby dac mi to
poczucie bezpieczeństwa, kiedy na zewnątrz pioruny błyskały i grzmiały na
wszystkie strony.
- A czy mógłby w drodze wyjątku dzisiejszej nocy zostać
tu Michał? Bo widzi pan doktor, jest taka sprawa.. – zaczęłam skruszona.
- Blanka boi się burzy – wyjaśnił za mnie siatkarz.
- No nie wiem, czy mogę się na to zgodzić… - wahał się.
- Niech się pan zgodzi – prosiłam.
- Dobrze, ale dla pana łóżka nie ma.
- Spokojnie, ja tu tylko będę siedział i trzymał ją za
rękę – uśmiechnął się szatyn. Choć jeden problem mniej.
Tak, jak to przewidywali w prognozie pogody, w nocy była
burza. Pola też się bała, bo kopała mocniej, niż zwykle. Przy każdym grzmocie
czułam jakby mi brzuch chciała rozsadzić.
- Pola, śpij, błagam – mruknęłam.
- Kopie? – spytał Michał.
- Nie, boks trenuje – warknęłam i znowu się skrzywiłam, czując
jej ruch. Michał położył swoją dłoń obok mojej.
- Mała, spokojnie tam – powiedział i wtedy kruszyna się
nagle uspokoiła. Wow, niesamowite to było.
- Jak ty to zrobiłeś? – spojrzałam na niego zdziwiona.
- Taty się zawsze słucha – puścił mi oczko. – A teraz
śpij dobrze.
- Męczysz się na tym krześle – stwierdziłam.
- Dam radę. Duży jestem, nie?
- Chodź do mnie tutaj – zrobiłam mu miejsce. –
Przynajmniej Pola będzie spokojniejsza.
Kubiak posłusznie położył się koło mnie, obejmując mnie.
Jedną dłoń splótł z moją na brzuchu.
- Wiesz, czytałem, że dziecko wyczuwa spokój u obojga
rodziców i jest wtedy szczęśliwe – uśmiechnął się.
- Ty, czytałeś? – zdziwiłam się.
- Nie tylko ty siedzisz w tych poradnikach dla przyszłych
mam. Mam teraz czas, to czytam, żeby nie wyjść potem na kompletnego debila,
który własnego dziecka przewinąć nie umie.
- No, nie spodziewałam się tego po tobie – uśmiechnęłam
się, patrząc w jego oczy.
- Chyba ci jeszcze nie dziękowałem, ale dzięki tobie i
Poli bardzo dojrzałem.
- Będziesz wspaniałym ojcem – wtuliłam się w niego.
___________________
Niby 3 dni szkoły, a ja już nie miałam czasu na cokolwiek o.O
Pozdrawiam ;*
Pozdrawiam ;*
Świetny rozdział :D Blanka to jednak biedna jest - ciągle jakieś kłopoty z Polcią :(
OdpowiedzUsuńGenialny jak zawsze zresztą :)
OdpowiedzUsuńOjeju :) To na końcu było słodkiee *_* Niemogę sie doczekać aż Blanka urodzi
OdpowiedzUsuńPodobnie odczułam te trzy dni szkoły i już mam jej dość ;d
OdpowiedzUsuńA rozdział świetny, oni są tacy wspaniali ;3 Mam nadzieję, że gorsze samopoczucie Blanki to nic takiego. Czekam na następny :)
Pozdrawiam ;*
Oby te samopoczucie Blanki nie zwiastowało czegoś gorszego. Michał troskliwie opiekuje się nią.
OdpowiedzUsuńMoże po burzy będzie faktycznie troszke chłodniej i samopoczucie Blanki się poprawi ;)
OdpowiedzUsuńFaktycznie, Kubi dojrzał i jest taki słodki i opiekuńczy ;)
Pozdfrawiam ;**
Świetnie i genialnie :)
OdpowiedzUsuńLekarz pozwolił zostać,a to nowość :)
Trafnie Michał strasznie dojrzał i to jest słodkie kiedy tak dba o Blankę i jeszcze nie narodzoną Polcie :)
Pozdrawiam ;*